wtorek, 26 czerwca 2018

Touched by God...

Zmrok ogarnął okolicę, rzutem na taśmę Argentyna awansowała do kolejnej rundy (2:1 z Nigerią). Mija kolejny mundialowy dzień. Od 48 godzin mamy pewność (0:3 z Kolumbią), że w najbliższy czwartek Polacy rozegrają ostatni mecz. Rozczarowanie i poczucie niespełnienia. Czego zabrakło? Szczęścia, determinacji, woli zwycięstwa, koncentracji na celu może piłkarskich umiejętności. Pewnie tak. Dla mnie był to brak piłkarskiego błysku geniuszu, boskiej ręki, nogi która poprowadziła by drużynę do zwycięstwa. Dziś było tak z Messi, w roku 1986 z Diego Armando Maradoną. 


Boski Diego w roku 1986 dokonał cudu wspiął się na wyżyny swoich umiejętności i poprowadził swoją drużynę do tytułu. Książka Touched by God, How we won the Mexico '86 World Cup to relacja z pierwszej ręki. Maradona tylko w swój specyficzny sposób opowiada o sukcesie w turnieju.


Swą opowieść rozpoczyna od meczu ćwierćfinałowego. Spotkanie przeszło do historii jako spektakl jednego gracza. Nie zabrakło konteksty politycznego (interwencja zbrojna na Malediwach) jak i sportowego (rewanż za 1966). Bramka zdobyta ręką a potem drybling przez połowę boiska i gol na 2:1 dla Argentyny na zawszę zapiszą w pamięci kibica boskiego Diego. Sam zainteresowany piszę o tym tak:
Czasem czuję, że ta pierwsza, strzelona ręką, podoba mi się bardziej. Teraz mogę już powiedzieć to, czego w tamtej chwili nie mogłem. To, co w tamtej chwili określiłem „ręką Boga”. Jaka tam ręka Boga, to była ręka Diego! To jak zwędzić Anglikom portfel.


Dzisiaj już nikt nie pamięta jego wyczynów w FC Barcelonie czy SSC Napoli, to ten jeden mecz dał mu nieśmiertelność. Nęka mnie taka myśl, gdyby Lewandowski w meczu z Japonią dokonał równie niebywałego wyczynu, ustrzelił dwa hat-tiki, czy tym meczem przeszedł by do historii...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz