niedziela, 25 września 2016

Kroniki Shannary

Na temat serialu Kroniki Shannary słyszałem wiele dobrego i złego. Po pierwsze powstał na podstawie kultowego cyklu Terrego Brooksa, po drugie reprezentuje gatunek high fantasy, po trzecie część krytyków posądza autora o plagiat dzieła Tolkiena.



W zeszłym tygodniu przeglądając ofertę Netflixa natrafiłem na serial i w kilka wieczorów pochłonąłem pierwszą serię. Pierwsze spostrzeżenia, produkcja skierowana jest do publiczności małoletniej, grupa docelowa to przedział wiekowy 12-18 lat, wątki tak są poprowadzone tak by zainteresować młodych widzów. Młodzi piękni bohaterzy, proste w odbiorze historie, jasno zarysowane postaci, poza kilkoma wyjątkami wiemy kto jest dobry, kto zły. Piękne obrazy przemierzanych krain, nieco landrynkowy baśniowo post apokaliptyczny świat, barwne postaci ludzi, elfów, gnomów i trioli. A wszystko to w stylu młodzieżowego klipu wprost z MTV.


To chyba tyle jeżeli chodzi o plusy. Dwa największe minus to gra aktorska i fabuła. Na pewno prawdą jest to, że Terry Brook całymi garściami czerpał z trylogii Tolkiena. Świat któremu grozi zagłada, drużyna która może go uratować (u Tolkiena brzemieniem jest pierścień u  Brooka nasienie drzewa), śmieć ukochanego syna króla, szaleństwo starego władcy (opętanie przez demona), postać długowiecznego druida która do złudzenia przypomina Aragona, końcowa konfrontacja z siłami zła itp itd.
Podobieństw można by odnaleźć więcej, na pewno nieco oryginalnego charakteru dodaje fakt, że obecny świat powstał na zgliszczach dawnej cywilizacji do złudzenia przypominający nam czasy współczesne. Co jakiś czas natykamy się na relikty przeszłości, jest to intrygujące i muszę przyznać że ciekawość jak do tego doszło zwyciężyła z nieco nużącą fabułą.


sobota, 24 września 2016

Człowiek nietoperz

Z książką Jo Nesbo Człowiek nietoperz, zapoznałem się już jakiś czas temu, ale jako że nieco zaniedbałem na moim blogu kryminał, dziś przedstawiciel tego gatunku. Niegdyś będąc pacholęciem zaczytywałem się w Panu Samochodziku Zbigniewa Nienackiego czy Przygodach fryzjera damskiego Eduardo Mendozy. Od tamtego czasu przelało się wiele wody w Wiśle, a w moje ręce wpadła pierwsza część cyklu o Harrym Hole autorstwa Jo Nesbo. 


Na wstępie pragnę wspomnieć, że to moje pierwsze spotkanie z autorem który jest darzony sympatią wielu czytelników na świecie. Główny bohater pracuje w norweskiej policji, miał przerwę spowodowaną problemami osobistymi, jest jednak wysokiej klasy fachowcem, a przełożeni wysyłają go do Australii by pomógł tamtejszej policji w prowadzeniu śledztwa, przy okazji dowiadujemy się, że nasz protagonista miał problem z alkoholem, a wyjazd to raczej zesłanie bez realnego wpływu na śledztwo jako marionetki reprezentanta policji z Oslo, tylko dlatego, że jedną z ofiar była obywatelka Norwegii.
Krok po kroku scena po scenie odkrywamy kolejne etapy zagadki, przy okazji poznając kulturę rdzennych mieszkańców Australii (jeden z detektywów przydzielony bohaterowi do pomocy jest z pochodzenia Aborygenem) ich historię i problemy z jakimi się borykają. Nie zabrakło tu też pięknej kobiety, która również zawędrowała w te dalekie strony ze Skandynawii. Mógłbym tak pisać jeszcze długo, bo kilka interesujących wątków można tu odnaleźć, ale pomimo że czytało się książkę przyjemnie nie utknęła mi szczególnie w pamięci. Nie sięgnąłem po kolejne części nie zżyłem się z głównym bohaterem pomimo że kilkakrotnie odsłonięte są przed nami kulisy jego problemów z przeszłości, możliwe że główny przeciwnik niekoniecznie był atrakcyjnym przeciwnikiem i w zasadzie już od połowy można było spodziewać jak sytuacja sie rozwinie, było kilka zaskoczeń, ale można było je wpisać w konwencje kryminału mam tu na myśli schemat powielany dość często przez twórców tego gatunku.
Muszę jednak przyznać, że czytało mi się przyjemnie, pochłonąłem książkę dość szybko było więc nieźle jak na początek cyklu. Z opinii innych czytelników wynika, że jest to najsłabsza pozycja z serii, tak więc kto wie może jeszcze będzie mi dane lepiej zapoznać się z Harrym Holem.  

niedziela, 18 września 2016

Wytępić całe to bydło

Są książki które po przeczytaniu odkładamy na półkę, z dnia na dzień osiada na nich kurz, stają się domem dla moli, a my przy kolejnych przeprowadzkach, remontach, porządkach upychamy je po kontach. Zdarzają się jednak książki do których wracamy, posiadające drugie dno, które odkrywamy na nowo i na nowo gdy tylko po nie sięgniemy. Przykładem może być Biblia, dla mnie od pewnego czasu (trzy lata temu sięgnąłem po nią pierwszy raz) jest Wytępić całe to bydło Svena Lindqvist'a.




Książkę nie czyta się łatwo, znajdziemy wiele nawiązań to literatury XIX wiecznej, porusza temat imperializmu, kolonializmu, ludobójstw i postępu cywilizacyjnego. Strona po stronie, paragraf po paragrafie ukazuje drogę od pierwszych podbojów za czasów Kolumba do nazizmu w hitlerowskich Niemczech. Punktem wyjścia jest książka naszego rodaka Josepha Conrada Jądro Ciemności, w której opisuje historię kapitana statku parowego Charlesa Marlowa, pływającego po rzece Kongo. Pewnego razu dostaje zlecenie odnalezienia  niejakiego Kurtza handlarza kością słoniową. Okazuje się że w środku dżungli stworzył on swoje mini państwo rządzone silną ręką i wykorzystujące ponad siłę lokalną ciemnoskórą ludność. Rzeczywistość tego co widział Marlow, okazała się bardzo okrutna. Upał, umierający w łańcuchach niewolnicy, choroby i brak kontaktu z ojczyzną zamieniły białych dżentelmenów z Europy w ogarnięte żądzą zysku i władzy widma.
Sven Lindvist jest Szwedem i swą opowieść rozpoczyna od historii swoich dwóch rodaków którzy w drugiej połowie XIX wieku zaciągnęli się do pracy w belgijskiej kompani handlowej i przemiany jaka sie w nich dokonała po opuszczeniu rodzinnych stron w efekcie pierwszy podczas nic nie znaczącej kłótni ginie z reki przyjaciela ten natomiast wiesza się na pobliskim drzewie.
Takich analiz i przykładów jest w książce znaczne więcej, autor wyprowadza swoje refleksje od pytania, czym inspirował się Hitler tworząc piekło zwane Holokaustem.  Szuka podobieństw na Zachodzie i od tego miejsca zaczyna mnożyć liczne przykłady eksterminacji całych narodów w Afryce i Ameryce Południowej w czasie kolonizacji tych terenów. Lindqvist po kolei analizuje pogardliwy stosunek państw imperialistycznych i podaje liczne przykłady masakr oraz sposobu traktowania tubylców w koloniach.
Przewaga technologiczna spowodowała że biali osadnicy tych terenów zachowywali się jak bogowie decydujący kto ma prawo do życia. XIX wiek to również wysyp różnorakich teorii naukowych z ewolucją Darwina na czele. Najsilniejsze, najbardziej kreatywne gatunki mogły liczyć na przetrwanie, gatunki pośrednie w efekcie ewolucji miały ulec zagładzie. I tak krok po kroku eksterminowano kolejne ludy jak Herrerów, Tuaregów czy rdzennych mieszkańców Tasmanii.
O tych wydarzeniach w swoich utworach przemycają pisarze tamtego okresu. Autor nieco dłużej zatrzymuje się przy dziełach Hererta Georga Wellsa.
Wojna światów to obraz dwóch cywilizacji pierwszej o niesamowitej potędze technologicznej, która nie ma ochoty do dialogu pragnie tylko pełnej eksterminacji tubylców.
Niewidzialny człowiek kolejna pozycja której bohater wykorzystuje swą umiejętność do niecnych czynów, podobnie jak europejczycy czują się nie widzialni na podbijanych przez siebie ziemiach.
Wyspa doktora Moreau, tu samotny europejski naukowiec za pomocą naukowych metod staje sie bogiem dla mieszkańców maleńkiej wyspy.
Wehikuł czasu, tu raczej przedstawiony jest obraz co może czekać cywilizację gdy ta zdominowana zostanie przez formy prymitywne.
Po lekturze łatwiej jest zrozumieć to co wydarzyło sie w latach 30-tych w Niemczech. Podobne idee kiełkowały w umysłach europejczyków od kilkunastu dekad. Tłumaczyli swoją wyższość rasową i boskie posłannictwo na wszelkie możliwe sposoby, a rozwój technologii im w tym pomagał.
Warto przeczytać książkę, chwilę ją przetrawić i jeszcze raz ją przeczytać, by zrozumieć czy nasze obecne społeczeństwo wyciągnęło jakikolwiek wniosek z poczynań swoich przodków. Świetna pozycja do której będę jeszcze zaglądał, polecam.

wtorek, 6 września 2016

Nigella Bites

Minęło sporo czasu od kiedy w moje ręce wpadła książka kucharskiej celebrytki rodem z wysp brytyjskich Nigelli Lawson (prezent który podrzucił mi Mikołaj zeszłej zimy). Czas by trochę o niej napisać.


W roku 2001 Nigela na antenie Channel 4 dostała swój autorski program kulinarny Nigella Bites (kilka sezonów dostępnych jest pod tym adresem), były to wariacje na temat znanych dań na różne okazje, których przegotowanie jest łatwe i nie zajmuje zbyt wiele czasu, czyli posiłki dla zapracowanych rodzin. W tym samym roku wydana została, książka której jestem szczęśliwym posiadaczem.
Program telewizyjny był tylko inspiracją dla książki, wybrane propozycje zamieszczone są tematycznie w kolejnych dziesięciu rozdziałach:

- All-day breakfast (całodzienne śniadanie)
- Comfort food (łatwość przyrządzania)
- TV Dinners (posiłki sporządzane przy telewizorze)
- Party Girl (szybkie dania na domowe imprezy)
- Rainy days ( na niepogodę)
- Trashy (śmieciowe, proste do przyrządzenia, niekoniecznie zdrowe)
- Legacy (przepisy odziedziczone po matce)
- Suppertime (nieskomplikowane, smaczne dla przyjaciół)
- Slow-cook weekend (propozycje weekendowe niekonieczne czasochłonne)
- Templfood (propozycje dań wzmacniających, gdy nie czujemy się zbyt dobrze)

Każda z odsłon składa się z około ośmiu propozycji, niektóre są bardziej, inne mniej skomplikowane, na pewno zaskoczeniem jest propozycja na śniadanie...  Bloody Marry...


Autorka nie ukrywa, że większość umieszczonych przepisów to inspiracje daniami już istniejącymi, bardzo często podaje gdzie zaczerpnęła pomysły. Kolejne propozycje nie wymagają umiejętności szefa kuchni, każdy może poświęcić chwilę i coś upitrasić. Wszystko zapowiada się smacznie, no może nie do końca zdrowo, ale szczęśliwi nie liczą kalorii. Nie można pominąć faktu, że strona po stronie towarzyszą nam piękne fotografie prezentowanych dań, książka jest pięknie wydana i miło się z nią obcuje.
Minus, jak dla mnie jest nieco chaotycznie i wyraźny przerost formy nad treścią. Są lepsze książki kucharskie ale dla fanów Nigelli Lawson pozycja obowiązkowa.

czwartek, 1 września 2016

Pomnik Cesarzowej Achai tom 5

Trochę czekałem nim zdecydowałem sklecić tych kilka zdań na temat ostatniego tomu Pomnika Cesarzowej Achai Andrzeja Ziemiańskiego. Czas był mi potrzebny by ją przetrawić bo miałem nieco mieszane uczucia. Wiedziałem czego oczekiwać po tego typu literaturze, nie mogę powiedzieć że się zawiodłem przez kolejne lata zżyłem się z bohaterami, ale wraz z ostaniom stroną pozostał jakiś niedosyt.


Chyba trochę robię się za stary na tego typu książki, nie jest to powieść zła, jest intryga, wciągająca fabuła, bohaterzy dobrzy i źli. Pojawia się tajemnicza organizacja na kształt wszędobylskiej masonerii próbująca zdobyć artefakt dający władze nad światem, są też przedstawiciele zamorskiej cywilizacji, którzy również chcą władzy, ale zdobytej w bardziej finezyjny sposób. Są wojny, koalicje i zdrady. Walka wywiadów, walka trzech różnych światów i sposobów myślenia (tubylcy, przybysze z za gór, tajemniczy Ziemcy). 
Czytelnik przewiązuje się do głównych postaci w pewien sposób sie z nimi utożsamia, komandor Tomaszewski to polskie wcielenie James Bonda, otaczają go piękne kobiety i choć w głębi serca kocha pewną uroczą czarownicę to od ich towarzystwa nie stroni. Podobnie jak bohater książek Iana Fleminga cechuje się wysoką inteligencją, charyzmą i siłą fizyczną, a przede wszystkim toczy swą szpiegowską grę na kilku frontach, z każdej opresji wychodzi bez szwanku prezentując swój nieskazitelnie wyprasowany mundur polskiej marynarki wojennej.
Książka robi wrażenie swoim rozmachem, przedstawionym światem i mnogością cywilizacji na które napotykamy się na kolejnych stronach. Jest tu wizja Polski, militarnego mocarstwa skonfrontowana ze światem gdzie dominuje magia. Autor trafne wypunktowuje kolejne etapy rozwoju sytuacji będącej efektem takiego spotkania. Sprzymierzeńcy którzy z dnia nadzień zyskują niesamowitą potęgę, przemianę świadomości wśród zwykłego ludu i narodziny nowych ruchów społecznych darzących do zdobycia władzy.
Na pewno nie jest to pozycja oryginalna, czerpie garściami z wielu innych dzieł, postacie są płaskie i jednowymiarowe, ale o dziwo świetnie się to czyta, akcja goni akcję a czytelnik z niecierpliwością czeka na ciąg dalszy. Nie bez kozery ktoś powiedział że najlepiej lubimy historie już znane lecz przystrojone w inne szaty.

Ps. Czasem warto nieco oderwać się od problemów i zatopić się w świat który istnieje tylko w głowie autora, a Ziemiański ten świat opisuje całkiem ciekawie. Minus intryga którą łatwo rozszyfrować, rozwiązanie podane na tacy i ta wszędobylska masoneria, dla mnie trochę tego za dużo.