sobota, 31 października 2015

Kiedy Bóg zasypia

"Kiedy Bóg zasypia" to książka na którą czekałem z zapałem (był to rok 2007). Świetny pomysł na powieść, akcja rozgrywająca się w początkach państwowości polskiej, reakcja pogańska, śmierć władcy, bezprawie, pretendenci do tronu, najazdy sąsiadów do tego starosłowiańskie wierzenia i stwory nie z tego świata: Strzygi, Ożywieńcy, Dziwożony czy Południce. Można powiedzieć historia samo się pisząca.


Zacznijmy od początku mamy rok 1034, król Mieszko II Lambert umiera a w Polsce zaczyna się walka o tron. W Polskiej historiografii lata 1034-1038 to biała plama. Wiemy że doszło do buntu chłopstwa i reakcji pogańskiej, możnowładztwo i duchowieństwo zostało zdziesiątkowane a ci co mogli schronili się na Mazowszu gdzie twardą ręką rządził  Miecław. Fabuła książki dzieje się właśnie w tym okresie. 
Rafał Dębski jest znanym twórcą historii grozy i nie inaczej jest tutaj. Umiejscowienie akcji jest tylko pretekstem do kolejnych opisów masakr dokonywanych przez wyznawców starosłowiańskich religii. Pojawiają się stwory i ożywieńcy a wszędobylska krew leje się na lewo i prawo. Postacie ludzkie nie odbiegają od tego stereotypu to kolejne wcielenia potworów. 
Mamy trzy strony konfliktu: polskich chrześcijan, czeskich chrześcijan i słowiańskich pogan. Prości ludzie mają dość rządów możnowładztwa, pamiętają panowanie Bolesława Chrobrego i Mieszka I ciągłe wojny, śmierć, choroby. Pamiętają też czasy gdy wyznawali inne religie, a przede wszystkim pamięć o nich podtrzymują starosłowiańscy kapłani Żercy. Możnowładztwo rozpamiętuje dawne czasy i skupia się w Gnieźnie gdzie znajdują się relikwie św. Wojciecha. Wspomniani są tu również synowie poprzedniego władcy, zapomniany i wymazany przez historię Bolko i Kazimierz zwany odnowicielem. Pierwszy pojawia się na krótko i szybko ginie drugi na końcu jako wybawiciel Polski.
Książka średnio broni się jako powieść historyczna, jest to raczej fantasy osadzona w tych realiach. Fantasy a może bardziej horror dziejący się w czasach panowania pierwszych Piastów. Bohaterowie są płascy często pojawiają się znikąd by po kilku chwilach na zawsze zniknąć z kart książki. Całość czyta się szybko i zapomina równie szybko. Na siłę umieszczono wątek miłosny z Dziwożoną i Ożywieńcem który ma się nijak do fabuły, a wszystko kończy się nagle jakby w środku historii pojawieniem się polskiego księcia na białym koniu.
Na zakończenie fragment jeden z wielu w tej książce idealnie obrazujący klimat historii...

"Przywiązany człowiek rzucił się, jakby chciał zerwać więzy. Jednak rzemienny pas trzymał mocno. Kapłan chwycił ofiarę za włosy, odchylił do tyłu głowę. W blasku płonących wokół pochodni i olejowych mis ustawionych na trójnogach widać było, jak grdyka ofiary chodzi bardzo szybko w górę i w dół. Ostrze spadło na nią niby jastrząb na królika. Buchnęła krew, wylewając się potężnym strumieniem wprost na posąg boga. Zagrzmiało. Wyznawcy padli na twarz. W tej chwili zgasły wszystkie światła poza świętym ogniskiem..." 

Ps. Książka sprawdza się jako lektura w takie dni jak dziś ... Halloween...

sobota, 10 października 2015

Deyna czyli Obcy

Tylko raz w życiu widziałem na żywo mecz reprezentacji Polski, było to w 1991 roku gdy na stadionie w Radomiu rozegrano towarzyski mecz Polska - Walia i skończyło się na bezbramkowym remisie. W tym roku pokochałem futbol miłością nieodwzajemnioną, gdy z bliska widziałem takie gwiazdy jak Krzysztof Warzycha, Roman Kosecki, Ryszard Tarasiewicz, Jacek Ziober, Dariusz Wdowczyk, Jan Furtok czy Józef Wandzik, to w tym roku Legia Warszawa prowadziła swoje boje w Pucharze Zdobywców Pucharów wygrywając z Sampdorią Genua a następnie po heroicznej walce odpadła z Menchesterem United w półfinale tych rozgrywek, a reprezentacja Olimpijska awansowała do Igrzysk w Barcelonie. W tym roku również widziałem wspomnieniowy program dokumentalny o Kazimierzu Deynie upamiętniający jego drugą rocznicę tragicznej śmierci.
Kazimierz Deyna w latach 70-tych był w Polsce tak popularny jak Robert Lewandowski w chwili obecnej. Był wzorem dla młodych ludzi, miał bajeczną technikę a przede wszystkim błyszczał w meczach o wysoką stawkę. Tak się złożyło że ostanie święta Wielkiejnocy niemal nie odrywałem oczu od biografii tego wybitnego piłkarza.


"Deyna czyli Obcy" autorstwa Romana Kołtonia nie jest pierwszą książką próbującą przedstawić nam Kazimierza Deyne, jest to jednak pozycja wyjątkowa bo nieobarczona fanowskim zaślepieniem czy przyjacielskimi niedomówieniami lub pomijaniem mniej przyjemnych faktów. Autor stara się przedstawić losy naszego wybitnego piłkarza na tle innych piłkarskich talentów tamtego okresu. Za taki wyznacznik bierze zdjęcie trzech najlepszych piłkarzy mundialu w RFN z 1974 roku.


Tak więc mamy Franza Beckenbauera, Johana Cruijffa i Kazimierza Deyne. Przedstawione zostają ich dokonania w piłce klubowej i reprezentacyjnej a następnie jak potoczyły się ich losy po zakończeniu kariery. Każdy z nich miał wzloty i upadki, ale dwaj pierwsi do dziś uczestniczą w wielkim futbolu a naszego rodaka od ponad 25 lat nie ma z nami.
Deyna przewija się na kartach książki niemal cały czas, pomimo tego w moim odczuciu mamy niedosyt jego osoby. Jest trochę Deyny w kontekście Legii i roli jaką odgrywał w niej gdy triumfował z zespołem w lidze i europejskich pucharach. Jest trochę Deyny w kontekście reprezentacji i jej sukcesów a potem porażek. Jest też w końcu trochę Deyny w kontekście jego życia prywatnego i jak ono wyglądało w stosunku do ustroju w jakim mu przyszło żyć, jakie problemy miał jako oficer wojska polskiego by móc wyjechać do klubu zachodniego.
Jest za to dużo PRL, dużo kombinowania, walki o normalne życie. Piłka jest tylko pretekstem by pokazać czytelnikom w jakich warunkach dokonywał się sukces i dlaczego był krótkotrwały. Winą był system, który blokował indywidualności a eksponował jedynie kolektywizm i grę zespołową. Piłka to gra zespołowa ale to dzięki indywidualnościom i ich umiejętnym wpasowaniem było można osiągnąć sukces.
Człowiekiem który potrafił na krótko tego dokonać był Kazimierz Górski, zdobywając złoty i srebrny medal Igrzysk Olimpijskich i trzecie miejsce na świecie.


Ale potem coś się psuje jest zbyt wielu liderów do tego niedowartościowanych, scala ich na chwilę Gmoch, ale nie na długo. Gdzieś w tle tych wydarzeń jest Deyna jego konflikt z Górskim utrata opaski kapitańskiej, potem powrót w łaski za kolejnego trenera, kolegi z piłkarskich boisk.
Bardzo duży kredyt zaufania kilka fajnych spotkań i mistrzostwa w Argentynie. Jechaliśmy tam jako jeden z kandydatów do medalu skończyło się na nijakim występie polaków i przestrzelonym karnym z gospodarzami turnieju, a potem plotkach o sprzedanym meczu.
W miedzy czasie autor nawiązuje do problemów w Legii, przeciętności, gwizdów kibiców śląskich i aferze karnetowej. Przedstawione są okoliczności w jakich piłkarz wyjechał do Manchesteru City i postawie jaką prezentował w tym klubie.


O samym epizodzie w City jest zaledwie kilka stron, nie potrafił się wpasować w siłowy styl gry zespołu i całej ligi angielskiej. Grał rzadko, wystąpił w 38 spotkaniach strzelając 12 goli, coraz częściej widywany był w klubach nocnych. Dostał propozycje zagrania małej roli w filmie "Ucieczka do zwycięstwa" u boku innych znanych piłkarzy (Pele, Booby Moore). W 1981 roku pod wpływem alkoholu spowodował niebezpieczny wypadek, trochę żeby uciec przed problemami klub zaproponował mu kontrakt w San Diego.
Na ostatnich stronach książki Kołtoń stara nam się opisać powolny upadek piłkarza jego problemy finansowe ostanie spotkanie z kolegami z boiska w 1989 i śmierć na autostradzie w Kalifornii. Koniec to powrót do losów wielkiej trójki z 1974, Franz Beckenbauer jako trener w 1990 roku zdobywa z reprezentacją Niemiec Mistrzostwo Świata, Johan Cruijff również jako trener w 1992 roku z FC Barceloną zdobywa Puchar Europu a Deyna...

poniedziałek, 5 października 2015

Czy wikingowie stworzyli Polskę?

Książkę Zdzisława Skroka czyta się jak powieść choć powieścią nie jest, nie jest też do końca pracą naukową. Autor stawia kilka ważnych hipotez z główną: Czy wikingowie stworzyli Polskę? jest to też tytuł tego dzieła.


O czym jest więc książka? O pradawnych dziejach naszego kraju, mitycznych jego założycielach i interpretacji legend które przetrwały do naszych czasów. Tak więc mityczny Lech wraz ze swymi braćmi dotarł do miejsca w którym zdecydował zamieszkać, miejsce to nazwał Gnieznem a za symbol swego nowego państwa wybrał białego orła, który to w tym gnieździe zamieszkiwał. Tą wersje zna każde dziecko w Polsce. Autor jednak dzieli się z nami swoją teorią, swoją wersją wydarzeń a mianowicie skandynawscy Waregowie przybyli na tereny dorzecza Warty i Odry na początku X wieku, uciekli bądź zostali wygnani z terenów dzisiejszego Kijowa. Byli to potomkowie rodu Askolda i Dira, którzy w raz z Rurykiem podbili Ruś i jako jego lennicy poczęli w jego imieniu władać Rusią Kijowską. Byli to potężni wojownicy którzy swego czasu oblegali Konstantynopol, wyprawiali się po łupy do Bagdadu i Rzymu. Po śmierci Ruryka jego syn Oleg bojąc się ich wzrastającej siły podstępem otruł głowę rodu i część jego współtowarzyszy, ci co przeżyli uciekli na zachód. Zdzisław Skrok by swą teorie uprawdopodobnić podaje kilka faktów i całkiem trafnych argumentów.
W okolicach Kijowa ród ten przyjął nazwę Polanie i pod taka nazwą znają go historycy. Plemię to pojawiło się w IX wieku by następnie popaść w zapomnienie, odrodziło się pod tą samą nazwą w następnym wieku na terenie Polski. Orzeł to symbol Odyna dlatego też stał się symbolem pierwszych Piastów. Z odkryć archeologicznych wnioskujemy że stara słowiańska zabudowa w Wielkopolsce została zastąpiona nowym typem fortyfikacji obronnych w pierwszej połowie X wieku. Wiemy również że trzon drużyn zbrojnych Mieszka I i Bolesława Chrobrego tworzyli Wikingowie. Władcy bogacili się na ciągłych wyprawach łupieżczych i podbojach terytorialnych. Wszystko działo się kosztem miejscowej ludności wykorzystywanej ponad siły. Na początku XI wieku (1032) wybuch bunt słowiański i reakcja pogańska, władców i ich popleczników wygnano lub zabito. Bunt zdławiono po kilku latach, a nowy władca (Kazimierz Odnowiciel) chcąc wymazać przykre wydarzenia z kart historii na nowo stworzył dzieje swego rodu poczynając od Piasta Kołodzieja. W tym celu najął wędrownego skrybę mnicha znanego współcześnie Gallem Anonimem który spisał historię Polski według wytycznych swego władcy.
Autor podaje wiele przykładów by poprzeć swoją teorię, Wikinga widzi w niemal w każdym miejscu, opisuje wiele skandynawskich osad na terenie Polski nie zapominając o jednym z największych portów przełomu tysiącleci, Wolinie. Legendarny Krak to wiking a legenda o smoku zabitym przez chłopa to ewidentny opis buntu Słowian przeciwko Waregom którzy na swoich łodziach mają popiersie smoka.
Choć początkowo byłem pełen zachwytu odkrywając nowe nieznane dzieje swego kraju, w pewnym momencie poczułem lekki przesyt bo autor nie przedstawia stu procentowych dowodów na potwierdzenie swych tez a wiele z nich można interpretować dwojako. Cała ta historia to tylko bajanie jak mogło być. Mogło, ale nie musiało. Całość czyta się całkiem przyjemnie jak niegdyś Dankiena i jego teorie o kosmitach, ani jednemu ani drugiemu nie sposób nie przyznać racji ale niezbitych dowodów nie ma.