środa, 24 lipca 2019

Urobieni. Reportaże o pracy

Z książką Marka Szymaniaka mam problem. Niewątpliwie zbiór jego reportaży dotyczy problematyki dotykającej każdego z nas. Praca determinuje jakoś naszego życia. Ma wpływ na nas i naszych najbliższych. Jest środkiem do realizacji naszych marzeń a przede wszystkim zabezpieczenia codziennej egzystencji.



Urobieni. Reportaże o pracy to zbiór kilkunastu historii zebranych z ostatniego ćwierćwiecza. Przemiany ustrojowe roku 1989 i podjęte wówczas decyzję (wprowadzenie systemu neoliberalnego) przez kolejne lata ukształtowały nową grupę społeczną pracowników na umowach śmieciowych bez stałego etatu. Przez długie lata rynek kształtował pracodawca. To on decydował i tworzył zasady (nie koniecznie zgodne z polskim prawodawstwem), zatrudniał i zwalniał pod byle pretekstem. 
Kolejne strony to kolejne historie z różnych dziedzin gospodarki. Pracownicy call center którzy wyzbywają się swojej ludzkiej empatii by słupki sprzedaży rosły, manipulowani przez swoich przełożonych w taki sposób by nigdy nie osiągał nałożonych norm. Pracownicy nowoczesnych fabryk o nakładanych na nich nierealnych celach i zadaniach, wyrzuci z energii odstawiani na boczny tor. Emigracji ze wschodu pracujący w nieludzkich warunkach za minimalne stawki. Są tu też pracownicy korporacji którzy przez wiele lat manipulowani i drenowani z pomysłów decydują się na własny biznes. Autor również kontaktuję się z nową falą emigracji polskiej pracujących w zachodniej europie. Konfrontuje ich doświadczenia i opisuje historie ich wyjazdu. 
W tym miejscu muszę na chwilę przystanąć. Każda z tych opowieści jest interesująca i rusza za serce. Szczególnie te które kończą się śmiercią. Mam wrażenie że jest ich tyle, że całości brakuje spójności tematu przewodniego. Brakuje mi kierunku w jakim to wszystko zmierza. Ot kilkanaście historii rodzin które dotknęła transformacja roku 1989. Poruszające, ciekawe, ale czegoś mi tu brakuje. Mimo tego polecam.

czwartek, 11 lipca 2019

Fotografie które nie zmieniły świata

Album Fotografie które nie zmieniły Świata przeglądam już od kilku miesięcy. Za każdym razem odkrywając nowe treści, ukryte przekazy. Zazwyczaj przeglądając tego typu publikacje zachwycamy się nad warsztatem i pięknem kolejnych prac u Krzysztofa Millera bywa różnie.


Przede wszystkim liczy się kontekst. Miejsce i sytuacja wydarzenia. Podążamy z autorem w kolejne mniej lub bardziej egzotyczne obszary świat. Motywem przewodnim w pracy Krzysztofa Millera jest wojna. Człowiek kontra sytuacje ekstremalne. Śmierć, ból, nieszczęście ale również radość.


Fotografie z Afganistanu, Czeczeni, Gruzji, Bośni czy państw afrykańskich znane nam są z pierwszych stron gazet. Mogą się podobać ale przede wszystkim poruszają. Opatrzone są autorskim komentarzem są zbiorem opowieści o doświadczeniach na granicy emocjonalnej wytrzymałości i próbie przezwyciężenia związanej z nimi traumy.


Album nie jest ułożony spójnie, chronologicznie. Ma być chaosem i chaos tego świata pisać. Na jednej stronie jesteśmy pod ostrzałem w Czeczeni by na kolejnych wsiąść udział w pielgrzymce do Częstochowy (zdjęcie powyżej). W innym miejscu znajdujemy się w afrykańskim obozie dla uchodźców by na kolejnej stronie zrobić sobie przerwę na papieroska.


Krzysztof Miller nie był portrecistą sam swoją fotografię nazywał socjologiczną. Robił zdjęcia bohaterom pierwszych stron gazet ale nie nazywał tych prac portretami. Były one spontaniczne uchwycający dany moment, wydarzenie.


Ulubiona ogniskowa 35mm. Aparat w Leica M8. Aparat do pracy Nikon. Zmarł w 2017. Przegrał z depresją.


Wojciech Jagielski w posłowiu napisał:  Kiedy odszedł, przypomniała mi się ta jego fotografia z południa Sudanu i niewidoczna na niej rzeka, która podmywając korzenie drzewa, odbierała mu nieuchronnie życie kawałek po kawałku.


Polecam, książka ta, to coś więcej niż album.

środa, 3 lipca 2019

Kirgiz schodzi z konia

Po raz kolejny sięgnąłem po zbiór reportaży Ryszarda Kapuścińskiego. Początkowo planowałem w jednym wpisie podzielić się przemyśleniami po lekturze Kirgiz schodzi z konia i wydanej w zeszłym roku książki Wojciecha Góreckiego Buran, Kirgiz wraca na koń, ale jako że tej drugiej jeszcze nie przeczytałem zostawię ją na później.


Kirgiz schodzi z konia po raz pierwszy wydana została w 1968 roku i była pisana trochę na zamówienie PAP-u w związku ze zbijającą się 50-tą rocznicą Rewolucji Pazdziernikowej. Czytając jednak kolejne reportaże to samej rewolucji nawiązań prawie nie ma. Mamy obraz współczesnych (z roku 1967) azjatyckich republik radzieckich. Problemy z którymi borykają się mieszkańcy i radości życia codziennego. Przemysłowo-techniczna współczesność miesza się w tych regionach z tradycją religijną i kulturową. Odwiedzając kolejne republiki (Gruzja, Armenia, Azerbejdżan, Kirgizja, Tadżykistan, Turkmenia, Uzbekistan) poznajemy jego historie i bohaterów. Gruzini są ludem górskim i nie czują się najlepiej poza swoimi górami, Ormianie natomiast mają swoje diaspory na niemal każdym kontynecie. 
Książka Kapuścińskiego to nieco ponad 100 stron. Niewiele ale za to bardzo treściwie. Autor jest doskonałym obserwatorem, który swoje spostrzeżenia potrafi w magiczny sposób streścić na kilku stronach, zadowalając czytelników jak i zleceniodawców. Dostajemy obraz republik radzieckich które siedzą okrakiem tym co dziś a tym co wczoraj. A wszystko to pięćdziesiąt lat po wielkiej Rewolucji Październikowej. Polecam świetna książka świetnego polskiego reportażysty.