wtorek, 24 listopada 2015

Angole

Lubię czytać reportaże, najbardziej pociągają mnie te z egzotycznych miejsc. "Angole" Ewy Winnickiej, to podróż w rejony, które raczej omijałem, może dlatego że dotyczą mnie bezpośrednio. Od czasu do czasu trzeba się jednak zmierzyć ze swymi demonami. Tak więc zrobiłem.




Nie jest łatwo z pośród 2 milionów emigrantów wybrać kilkudziesięciu, którzy mieli by być reprezentatywni dla takiej grupy. Trzeba kierować się kluczem, tym kluczem w książce jest poziom atrakcyjności czytelniczej. Nie uświadczymy tutaj historii typowego emigranta, doświadczymy natomiast skrajności. Mamy samotną matkę z synem i partnerem (problem z alkoholem), przedsiębiorcę który wyemigrował w latach 80-tych, sprzątaczkę  walczącą z siecią Hilton, pracownika korporacyjnego, pracownika przy taśmie, absolwenta prywatnej uczelni itd.
Ewa Winnicka zebrała w swojej książce 36 historii, jest tego sporo, z opowieści bohaterów dowiadujemy się sporo o kodzie językowym i stosunku tubylców do emigrantów. Uświadamiają nam jak bardzo ważna w Wielkiej Brytanii jest przynależność do klasy społecznej i akcent. Tłumaczą nam pojęcie passive aggressive:

Metoda z grubsza polega na tym, że Angol nie dawał mi żadnych obowiązków, a ja czułam, że on nie chce mieć ze mną nic wspólnego.Chwilę potem mówi, że jestem do niczego. "I can't do anything, sorry".
Piszę maila do klienta. On tego maila każe do siebie przesłać, żeby sprawdzić, czy dobrze napisany. 

Mamy tu kobietę, która stara się pomagać nowo przybyłym i która po kilku miesiącach wypala się kompletnie od nadmiaru pracy.
Poszczególne historie są krótkie i szybko się je czyta. Dają dużo do myślenia jeżeli myślisz o emigracji i rewidują twoje spojrzenie gdy już na niej jesteś. Ciekawa lektura.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz