sobota, 21 listopada 2015

Gottland

Mariusz Szczygieł gdzieś głęboko w mojej podświadomości miał taką łatkę, pana od  od infantylnych pytań z talk-show "Na każdy temat" nadawanego w drugiej połowie lat 90-tych w telewizji Polsat. Od czasu do czasu czytałem jego relacje z Czech w Gazecie Wyborczej, ale nie potrafiłem wziąć go na poważnie. Ten okres zakończył się definitywnie po lekturze "Gottland" cyklu reportaży z Czech.



Paradoksalnie zacznę od końca, a więc co sam Mariusz Szczygieł pisze o swojej książce w ostatnich akapitach: 

Gdy "Gottland" chciał wejść na rynek francuski, usłyszałem obawy, że może nie znaleźć czytelników. Nie wiadomo, czy kogoś na zachodzie zainteresuje, co ma do powiedzenia Polak o Czechach. Zrozumiałem to, przedstawiciel jednego marginalnego narodu pisze o drugim marginalnym narodzie i trudno spodziewać się sukcesu.
Kiedy więc "Gottland" został Europejską Książką Roku, powiedziałem w swoim przemówieniu: "Cieszę się, że książka Polaka o Czechach została uznana za książkę Europejczyka o Europie".

Poznajemy więc świat Czechów z perspektywy polskiego reportażysty. Autor im podjął się tego karkołomnego zadania wpierw spędził wśród tubylców kilka ładnych lat, poznał ich kulturę i nauczył się języka. W książce poznajemy historię XX-wiecznych Czech poprzez pryzmat mniej lub bardziej znanych postaci. Zaczynamy od Tomasa Baty, ubogiego syna szewca który, konsekwentnie dorabia się dużych pieniędzy widząc szanse tam gdzie inni widzą porażkę. Najpierw postanawia uczyć się od najlepszych czyli w amerykańskich fabrykach Forda (dziś byśmy powiedzieli, że uprawiał szpiegostwo przemysłowe) następnie zakłada fabrykę obuwia a na jej drzwiach widnieje napis "dzień ma 86 400 sekund". Dorabia się pierwszych pieniędzy gdy wybucha I wojna światowa, wpada na pomysł jak obuć armie austro-węgierską. W latach 30-tych gdy panuje recesja, sprzedaje buty po zaniżonych kosztach, tnie pensje swoich pracowników, a żeby ich jeszcze bardziej do siebie przywiązać  buduje dla nich tanie domy czynszowe, stołówkę pracowniczą i szkołę zawodową. Jest jedynym pracodawcą w regionie, a kto wie, może i w kraju. Miasteczko Zlin staje się takim państwem w państwie, a historia Baty taką czeską opowiastką o dyktaturze. Niemcy mieli Hitlera, Włosi mieli Mussoliniego, Rosjanie Stalina, Hiszpanie Franko, Polacy Piłsudskiego, a Czesi Tomasa Bate - jaki kraj taka dyktatura.
Takich historii jest tu więcej dowiadujemy się na ich podstawie na czym polega czeski konformizm i pragmatyzm. Autor ma fenomenalną zdolność ukazywania drugiego dna, w czymś na pozór zwyczajnym.
Mnie osobiście podoba się bardzo historia największego na świecie pomnika Józefa Stalina (zdjęcie widnieje na okładce książki) i okoliczności śmierci jego budowniczego Otakara Sveca.

Jest wieczór, jakiś czas przed odsłonięciem. Otakar Svec wychodzi z pracowni, bierze taksówkę i jedzie pod Letną spojrzeć incognito na pomnik. Pyta taksówkarza, co sądzi o dziele.
- Coś panu pokaże - mówi taksówkarz. - Niech pan się przyjrzy sowieckiej stronie.
- A co tam jest?
- No chyba widać. Przecież partyzantka trzyma żołnierza za za rozporek.
- Co?!
- Panie jak go odsłonią, to tego, co to projektował, na sto procent rozstrzelają.
Otakar Svec wraca do pracowni i tam popełnia samobójstwo.

Nie chce psuć zabawy z odkrywania tak nieodległej historii naszych południowych sąsiadów, bo warto ich kojarzyć nie tylko z czeską komedią, krecikiem i wojakiem Szwejkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz