Walentynki... Kiedy Harry poznał Sally to moja propozycja na romantyczny zimowy wieczór, taki you must see before you die...
Film powstał w 1989 roku i nic nie stracił z aktualności. Nie jest to typowa komedia romantyczna, a raczej studium rozwoju przyjaźni, która z czasem przeobraża się w coś innego. Początkowo tytułowy Harry i Sally czują do siebie niechęć, różnice charakteru i podejście do życia nie wróżą niczego dobrego. Nie jest to duży problem, bo oboje mają świadomość, że wspólna podróż z LA do NY minie a ich drogi się rozejdą. Spotykają się ze sobą ponownie po 5 latach w zupełnie innym bagażem doświadczeń. Podobne życiowe koleje losów zbliżają ich i zawiązuje się przyjaźń, mają jednak świadomość, że poprzez dzielące ich różnice ich znajomość nie zamieni się w nic poważniejszego, ale czy na pewno.
Nim zdadzą sobie sprawę z tego co ich łączy, będziemy świadkami wielu mniej i bardziej śmiesznych epizodów, z dzisiaj już kultową sceną w restauracji gdzie grająca Sally, Meg Ryan udaje orgazm.
Lubię ten film i często do niego wracam. Mamy tu pięknie zobrazowany Nowy Jork (na przestrzeni 12 lat) namalowany kolorami czterech pór roku. Tętniący życiem, z kawiarniami pełnymi ludzi, parkami i stadionem nowojorskich Mets (kolejna kultowa scena z Mr Zero).
Przede wszystkim jest to film o przyjaźni, dojrzewającej z czasem, poddawanej nieustannym próbom. Miłość to tylko początek kolejnego etapu, wspólne zdobycie szczytu, Przyjaźń to kolejne cele, kolejne szczyty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz