Oczekiwanie na święta umila nam fakt że tuż po nich wybieramy się na kilka dni do Rzymu. W mikołajowej torbie z pewnością nie zabraknie książkowych pozycji o tym pięknym i barwnym mieście, jego mieszkańcach a także o Włochach jako takich. Nim jednak dorwiemy się do prezentów, parę słów o książce którą odnalazłem na swojej półce.
Ani tu, ani tam... to książka podróżnicza trochę na wesoło z przymrożeniem oka. Bill Bryson to Amerykanin na stałe osiadły w Anglii, który od czasu do czasu odwiedza inne miejsca na starym kontynencie. Tym razem (jest rok 1990) pragnie powtórzyć swą podróż z przed 20 lat kiedy to odwiedził 15 europejskich państw. Bierze swój plecak i rusza poprzez mroźną Norwegię i Szwecję ku upalnej Italii i Turcji przy okazji odwiedzając postkomunistyczną Bułgarię i byłą Jugosławię tuż przed wybuchem wojny domowej.
Zatrzymajmy się na chwilę przy Rzymie. Opowieść o wiecznym mieście zaczyna od kina włoskiego, którego częstym motywem jest Rzym jego place, Colosseum czy Hiszpańskie Schody rozsławione przez La Dolce Vita. Następnie nie może ukryć zachwytu nad miejską architekturą by ni stąd ni zowąd przejść do opisu włoskich kierowców i zorganizowania ruchu ulicznego. Nie tylko kierowcą dostaje się od autora ale włochom jako takim którzy są słabo zorganizowani, egoistyczni, spóźnialscy i niesłowni, a do tego kłutliwi. Podaje przykład Colosseum rozbieranego na budowę okolicznych domów i kościołów. Wizyta w Watykanie również rozbudziła w nim chęć podzielania się z czytelnikami przemyśleniami nad wszędobylskimi dewocjonaliami. Odwiedził również kościół Kapucynów Santa Maria della Concezione udekorowane kośćmi swoich zmarłych współbraci, był nieco rozczarowany brakiem pamiątek wykonanych z tego nietypowego materiału.
Każdy kraj to nieco inne spostrzeżenia i skojarzenia. Najbardziej egzotyczne miejsca to Sofia, która najbardziej zmieniła się od jego pierwszego pobytu w roku 1972. W każdym z tych miejsc spędził kilka dni, czas ten jest zbyt krótki by poznać lepiej tubylczą ludność ale dla Brysona to nie problem jak sam pisze:
„Dla mnie to jest właśnie najpiękniejsze w zagranicznych podróżach. Nie chcę wiedzieć, o czym ludzie rozmawiają. Nie przychodzi mi do głowy nic, co bardziej pobudzałoby dziecinne poczucie zadziwienia, niż pobyt w kraju, w którym człowiek prawie w niczym się nie orientuje. Nagle znowu masz pięć lat. Niczego nie potrafisz przeczytać, masz tylko bardzo ogólne wyobrażenie o tym, jak co działa. Nie umiesz nawet przejść przez ulicę, nie narażając się na śmierć”
Pozycja warta zapoznania tym bardziej że powstała w 1990 roku gdy nowy kształt Europy był jeszcze nie określony, istniały wizy, granice i nikt nie słyszał o internecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz