Na temat serialu Kroniki Shannary słyszałem wiele dobrego i złego. Po pierwsze powstał na podstawie kultowego cyklu Terrego Brooksa, po drugie reprezentuje gatunek high fantasy, po trzecie część krytyków posądza autora o plagiat dzieła Tolkiena.
W zeszłym tygodniu przeglądając ofertę Netflixa natrafiłem na serial i w kilka wieczorów pochłonąłem pierwszą serię. Pierwsze spostrzeżenia, produkcja skierowana jest do publiczności małoletniej, grupa docelowa to przedział wiekowy 12-18 lat, wątki tak są poprowadzone tak by zainteresować młodych widzów. Młodzi piękni bohaterzy, proste w odbiorze historie, jasno zarysowane postaci, poza kilkoma wyjątkami wiemy kto jest dobry, kto zły. Piękne obrazy przemierzanych krain, nieco landrynkowy baśniowo post apokaliptyczny świat, barwne postaci ludzi, elfów, gnomów i trioli. A wszystko to w stylu młodzieżowego klipu wprost z MTV.
To chyba tyle jeżeli chodzi o plusy. Dwa największe minus to gra aktorska i fabuła. Na pewno prawdą jest to, że Terry Brook całymi garściami czerpał z trylogii Tolkiena. Świat któremu grozi zagłada, drużyna która może go uratować (u Tolkiena brzemieniem jest pierścień u Brooka nasienie drzewa), śmieć ukochanego syna króla, szaleństwo starego władcy (opętanie przez demona), postać długowiecznego druida która do złudzenia przypomina Aragona, końcowa konfrontacja z siłami zła itp itd.
Podobieństw można by odnaleźć więcej, na pewno nieco oryginalnego charakteru dodaje fakt, że obecny świat powstał na zgliszczach dawnej cywilizacji do złudzenia przypominający nam czasy współczesne. Co jakiś czas natykamy się na relikty przeszłości, jest to intrygujące i muszę przyznać że ciekawość jak do tego doszło zwyciężyła z nieco nużącą fabułą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz