sobota, 26 listopada 2016

Alchemik

Moje serce obawia się cierpień (...) strach przed cierpieniem jest straszniejszy niż samo cierpienie. I że żadne serce nie cierpiało nigdy, gdy sięgało po swoje marzenia, bo każda chwila poszukiwań jest chwilą spotkania z Bogiem i z Wiecznością.


Wpisując w wyszukiwarkę internetową Paulo Coelho, pierwsze co wyskakuje w okienku to król tandety i kiczu, trzeba przyznać jednak że autor przez ostanie 30 lat wypracował swój własny niepowtarzalny styl. Odnalazł swoją grupę docelową która go kocha, czyta i traktuje jak mędrca.


Alchemik to moje pierwsze spotkanie z Coelho i pomimo liniowej fabuły, naśladującej biblijny ale nieco bardziej potoczny język, była dla mnie powiewem świeżości i tajemniczości. Podobał mi się styl autora trochę na modę Tarantino czerpał garściami z historii które na stałe gościły w masowej popkulturze. Tyle że Coelho pragnął stworzyć coś bardziej metafizycznego, balsam dla dusz ludzi którzy zagubili się w otaczającym ich świecie.
Odnajdziemy tu prostą alegoryczną opowieść o wędrówce andaluzyjskiego pasterza, która jest tłem do medytacji nad tym, jak ominąć życiowe pułapki, by dotrzeć do samego siebie. Alchemicy w średniowieczu próbowali zamienić ołów w złoto, Coelho za pomocą słów zamienia marzenia w rzeczywistość, a przynajmniej taka drogę nam przedstawia. 
Problem z Coelho jest inny, a mianowicie od ponad 30 lat pisze jedną i tę samą książkę. Po Alchemiku przeczytałem jeszcze kolejne trzy Piąta Góra, Jedenaście minut, Zahir a na półce leżą Walkirie (których raczej już nie dam rady przeczytać) i są to te same historie z zagubionym bohaterem który podążając za marzeniami odnajduje swoją drogę w życiu. 
Książki Paulo są przeznaczone dla pewnej grupy czytelników i do nich trafiają, dla reszty to pseudofilozoficzny bełkot bez większego waloru artystycznego. Pewnie nie zamieścił bym tej notki dzisiaj gdyby nie artykuł w Newsweeku o zbliżającej się premierze filmu powstałego na podstawie prozy autora.
Po mimo wszystko polecam Alchemika bo to mądra książka skłaniająca do przemyśleń, a przede wszystkim nie skomplikowana, wszystko podane jest na tacy. Od czasu do czasu potrzebujemy takiej literatury.

niedziela, 20 listopada 2016

Krocząc w ciemności

Kilka lat temu została mi polecona książka Sprawiedliwość owiec Leonie Swann, korzystając z dobrej ceny książkę nabyłem na mojego e-booka gdzie po dzień dzisiejszy spoczywa wraz innymi pozycjami do rychłego przeczytania. Prawdopodobnie stało by się podobnie z kolejną pozycją tej autorki gdyby nie fakty, że ową nabyłem w formie audiobooka i odsłuchałem w kilka dni przemieszczając się pociągiem do i z pracy.


Krocząc w ciemność to dość specyficzny kryminał, zaczyna się od tego że Julius Birdwell dyrektor pchlego cyrku  ma dziwne sny o rusałce, a do tego w wyniku nagłego mrozu traci swoje pchły.  W odzyskaniu swoich towarzyszy pomaga mu tajemnicza Elizabeth Thorn, nie robi tego bezinteresownie będą jej potrzebne do realizacji pewnego planu. 
Krok po kroku poznajemy kolejnych nowych bohaterów, prywatnego detektywa Franka Greena, babcie Rose i bardzo pomocną świecącą legwanopodobną jaszczurkę. Pojawia się, a jakże arcyłotr Izaak Fawkes, przetrzymujący w swoim domu magiczne istoty, rusałki, jednorożce i inne zwierzopodobne stwory.
Każdy z naszych bohaterów ma sekret, który z czasem wyjdzie na jaw, część magicznych stworów ucieknie, ale wciąż pozostanie w niewoli. Nic nie jest takie jak się wydaje, absurd goni absurd. Mleko może być kluczem do historii, a główny arcyłotr w sumie całkiem miłym starszym panem. Gdyby nie pchły i ich życiowe motto skacz w nieznane, to nie wiem jak by to się skończyło. Podsumowując, jest to baśń poprzeplatana życiową mądrością, magiczna historia o całkiem przyziemnych sprawach.

"Nikt nie jest tak po prostu tym, czym jest, i nikt nie jest dokładnie tym, co widzą w nim inni. Wszyscy jesteśmy czymś pomiędzy."

Zdanie to przewija się kilkakrotnie i chyba najbardziej oddaje przesłanie tej mądrej poniekąd książki. Polecam, czasami dobrze spojrzeć na nasze życie z nieco innej perspektywy.


sobota, 12 listopada 2016

Za grosze pracować i nie przeżyć

Przemykając wzrokiem po półce z książkami natknąłem się na pozycję autorstwa Barbary Ehrenreich. Za grosze pracować i nie przeżyć od razu skojarzyła mi się z dość nieoczekiwanym zwycięstwem wyborczym Donalda Trumpa. W pierwszym odruchu pomyślałem kto na niego głosował, opamiętałem się jednak przypominając sobie jak naprawdę wyglądają Stany Zjednoczone Ameryki. W 2002 miałem okazję spędzić trzy miesiące w tym kraju i obok biznesowego nowojorskiego Manhattanu najbardziej utkwiła mi w pamięci mała miejscowość niemal w całości składająca się z zardzewiałych starych przyczep kempingowych. Pozycja która trafiła w moje ręce jest książka właśnie o takich ludziach ciężko pracujących ledwo wiążących koniec z końcem mieszkających  w starych kontenerach. 


Barbara Ehrenreich, amerykańska dziennikarka popełniła swoją książkę w 2001 roku. Porusza w niej temat pracy za minimalną stawkę, zastanawia się czy i jak da się za nią przeżyć. By lepiej zrozumieć problem poddaje się eksperymentowi na swoje własnej osobie, w różnych częściach kraju podejmuje nisko-płatne prace i się za nie utrzymać.
Kolejno zostaje kelnerką na Florydzie, sprzątaczką w Main i sprzedawczynią w Minnesocie. Przez okres około dwóch lat, tyle trwał eksperyment, autorka musiała zrezygnować z godności, prywatności, przerwy obiadowej, praw obywatelskich, opieki lekarskiej, wolnego czasu i nadziei na przyszłość. Prace te wbrew obiegowym opinią były wyniszczające nie tylko fizycznie ale przede wszystkim psychicznie. Wymagały samokontroli i umiejętności interpersonalnych. Dziennikarka jak sam przyznaje otarła się jedynie o ten świat, ludzi nie posiadających środków na wykupienie ubezpieczeń, wynajmujących stare zimne przyczepy, kilkoro z nich przedstawia w swojej książce.
Książka obala amerykański mit, przedstawia świat bezwzględnej eksploatacji pracownika wyzysk pracodawców i brak jakiejkolwiek opieki organów państwowych. Autorka może w pewnych kwestach wykazuje się naiwnością, może niektóre sytuacje są za bardzo przerysowane, ale nawet sami amerykanie nie wierzą w mit kraju mlekiem i miodem płynącego czego przykładem są tegoroczne prezydenckie wybory. Tonący brzytwy się chwyta w tym wypadku Trump'a.