niedziela, 18 marca 2018

Barca, życie, pasja, ludzie

Na biurku przed moimi oczyma leży pięknie wydana w twardej okładce nieautoryzowana historia klubu piłkarskiego FC Barcelona autorstwa Jimmy Burns'a. Mieniąca się na bordowo i niebiesko z grzbietem w kolorze brudnej żółci. Wpatruje się nieco dłużej i dostrzegam mikroskopijnej wielkości literki składające się w imiona i nazwiska polskich fanów w ten sposób zaakcentować swoją miłość do klubu.


Na początek trochę prywaty. Historia klubu z Katalonii sięga roku 1899, spotkania założycielskiego któremu przewodziło dwóch anglików i szwajcar. Dla mnie przygoda z tą drużyna ma początek blisko 90 lat później. W 1988 doszło do dwumeczu z Lechem Poznań w 1/8 Puchar Zdobywców Pucharu po remisie 1:1 u siebie i tym samym wyniku wyjeździe, Katalończycy byli górą w rzutach karnych a owe rozgrywki zakończyli zdobyciem trofeum. Był to też rok powrotu do klubu Johana  Cruyffa w przeszłości gwiazdy holenderskiej piłki, a przede wszystkim barcelońskiego klubu.


Rok 1988 jest dla mnie wyjątkowy, do dziś potrafię sięgnąć do wspomnień z tego okresu. Miałem 10 lat w RFN odbywały się Mistrzostwa Europy, gdzie szaleli Holendrzy. Selekcjonerem tej drużyny był Rinus Michels, który wykreował wiele gwiazd futbolu, m.in. Cruyffa, van Bastena, Gullita, Rijkaarda; z trzema ostatnimi sięgnął po mistrzostwo Europy w 1988.
Rinus Michels w latach siedemdziesiątych trenował FC Barcelonę i sprowadził do niego ikonę klubu  Johana  Cruyffa. Lata dziewięćdziesiąte to dominacja Katalończyków w Europie, a dramatyczny mecz z Lechem był jej początkiem.
Nie jest to jednak książka o sukcesach klubu, tak naradę ostanie trzy dekady można by tak nazwać, wydarzenia wcześniejsze to raczej zbiór mniej i bardziej fascynujących historii jak tworzyła się legenda. Dla Katalończyków FC Barcelona to coś więcej niż klub, to wspólnota, jedyne miejsce w Hiszpanii gdzie mogli manifestować swoją odrębność narodową. Tragiczne losy mieszkańców wiążą się nierozerwalnie z klubem. Czas katalońskiej prosperity  w okresie I wojny światowej i w kilka lat po niej to pasmo sukcesów drużyn. Wojna domowa w latach trzydziestych to nie tylko tragiczne los prezesa klubu, ale również dobrowolne wygnanie (turn'e po Ameryce) zawodników i tworzenie legendy ostoi demokracji i wolności słowa.
Fascynujący i zarazem sprzeczny to obraz klubu, wizytówki walczących o niepodległość Katalończyków. Ojcami założycielami byli handlowcy z Anglii i Szwajcarii, wielkość klubu tworzyli brytyjscy i holenderscy trenerzy. Na boisku dominowali różnej maści obieżyświaty: Kubala, Cruijff, Maradona, Lineker, Koeman, Stoiczkow, Romario, Ronaldo, Ronaldinho czy obecnie Messi.



Kilka lat temu poznałem i zaprzyjaźniłem się z pewnym Katalończykiem Juanem, fanem FC Barcelony, bardzo kolorowym człowiekiem, któremu zupełnie nie służyło brytyjskie słońce. Dużo rozmawialiśmy o drużynie. Powiedział mi wtedy, że w Hiszpanii kibiców jego drużyny nazywają Polaco. Znana była mu historia naszego kraju, który przez ponad wiek był wymazany z map świata. Twierdził że nasze losy są podobne i dlatego jesteśmy bliscy sercu jego braci.
W książce odnalazłem nieco bardziej prozaiczne wyjaśnienie. Katalończyków nazywano Polaco, bo mieli równie niezrozumiały język jak nasz.
Mógłbym jeszcze pisać i pisać o historii Kubali i o wygranej walce o niego z Realem Madryt, o di Stefano początkowo zakontraktowanym w barcelońskim klubie, o wybrykach Maradonny, Romario czy Ronaldo, walce o władze w klubie itd. Wszystko to jednak czytelniku sam możesz wyczytać sięgając po książkę. Paweł Witkowicz dziennikarz sport.pl na tytułowej stronie pod tytułem, napisał: Ta książka jest dla wszystkich. Bo Burns nie opisuje Barcy na kolanach. On ją opisuje dobrze. Pod tym i ja się podpisuje

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz