Siedzę sobie na kanapie, za oknem piękna słoneczna pogoda. Niedziela. Czas jakby stanął w miejscu czytam te same newsy tylko liczby się zmieniają. Poniedziałek 55 zmarłych, środa 157, piątek 575, niedziela rano 1019. Spoglądam w okno ojciec z synem wyszli na spacer ze swoim pupilem. Normalność. Wróćmy do książek. Kilka dni temu wysłuchałem do końca audiobook Remigiusza Mroza Echo z Otchłani.
Kontynuacja Chóru zapomnianych głosów trzyma poziom. Podobnie jak tom pierwszy czerpie pełnymi garściami z popkultury. Początek jak z Mad Maxa Georgae Millera. Ziemia po globalnym kataklizmie stała się jałowym pustkowiem, a na jej powierzchni przetrwali tylko nieliczni. Charyzmatyczna cesarzowa pod skrzydłami Syndykatu Afrykańskiego kontroluje zamieszkałe ludzkie kolonie umiejscowione głęboko pod ziemią. Pustynne tereny kontrolują brutalne gangi przemieszczające się na dwukołowcach zwane padlinożercami. W takich to okolicznościach powracają na ziemię ocalałe statki Ara Maxima.
Krok po kroku poznajemy wydarzenia jakie wpłynęły na obecny stan planety. Pojawiają się kolejni gracze. Więcej ocalałych. Historia lawiruje między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością. Załoganci ISS Kennedy poddani zostaną ekstremalnym próbom. Mistycyzm miesza się z nauką, a wróg choć wygrał proelium, czeka gdzieś pośród gwiazd, świadomy istnienia gatunku ludzkiego.
Dalsze losy Håkona Lindberga, Dija Udina Alhassana i Ellyse choć trzymają w napięciu nieco rozczarowują. Szczególnie sam finał. Rękopis Mroza przeleżał w szufladzie pięć lat, mam wrażenie że niektóre fragmenty były redagowane w ostatniej chwili. Autor ma rękę do kreowania ciekawych intrygujących historii. Echo z otchłani wciąż trzyma nas w napięciu, ma swoje niedociągnięcia, ale nie nuży i zachęca czytelnika do okrywania opisywanego świata. Książkę polecam szczególnie teraz gdy siedzimy w czterech ścianach. Pobudza wyobraźnie i zachęca do przemyśleń na tema naszej przyszłości.