Jeszcze dzień życia to jedna z tych książek Kapuścińskiego którą odpuściłem. Po Hebanie który był takim podsumowaniem podróży po Afryce zakodowałem sobie w głowie że poprzednie publikacje to tylko mniej istotne preludium do końcowego efektu jakim był Heban.
Zacznijmy od początku. Pewnie nie przeczytał bym tej książki gdyby nie Polsko-hiszpańska filmowa adaptacja książki. Nie miałem okazji obejrzeć animacji w kinie ale będąc w Polsce zaopatrzyłem się w kopie DVD. Grzecznie odłożyłem na półkę i sięgnąłem po nią w zeszły weekend gdy tylko skończyłem książkę.
Nie nazwał bym filmu wierną kopią ale prawie idealną interpretacją reportażu Ryszarda Kapuścińskiego. Angola rok 1975. Kraj za chwilę ogłosi niepodległość. Z byłej koloni wycofują się Portugalczycy. Nie oznacza to jednak pokoju wybucha wojna domowa. Każda z frakcji ma swoich cichych wielbicieli. Ryszard Kapuściński przybywa do kraju na kilka tygodni przed uzyskaniem niepodległości (notabene 11 listopada). Widzi upadek kraju pogrążającego się w odmętach wojny. Udaje się na pierwszą linię frontu widzi bezsens ponoszonych ofiar, che być bezstronny ale nie potrafi być bierny. Książka ta to nie chłodny opis wydarzeń w Angoli. Kapuścińskiego targają emocje, obrazy które widzi każdego dnia nie pozwalają mu normalnie funkcjonować. Na swojej drodze napotyka ludzi niepewnych jutra wdzięcznych za kolejny dzień życia. Zdolnych do miłości ale również strasznych rzeczy.
Jeszcze jeden dzień nie jest typowym reportażem. Autor nie jest do końca bezstronny, a jego podróż przez kraj pogrążony w wojnie domowej do nie relacja ale doświadczenie na wyciągnięcie ręki. Z krwi i kości. Niczym w sensacyjnej powieści.
Jeszcze dzień życia to nie preludium do Hebanu. To krew i pot. Brak nadziei na lepsze jutro. Wojna w Angoli trwała do roku 2002. Pochłonęła milion ofiar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz