poniedziałek, 25 lipca 2016

Harry Potter


Dzisiejszy wpis to nie będzie recenzja, nie będzie to też jakaś forma przemyśleń na temat Harrego Poterra po prostu 31 lipca będzie miała premierę kolejna część przygód maga tym razem będą dotyczyły jego syna (Harry jest już grubo po trzydziestce) i będzie nosić tytuł Harry Potter i przeklęte dziecko. W tym czasie będę w Polsce i pewnie nie będę miał okazji o tym wspomnieć.



Może tym razem zmotywuje się i sięgnę po przygody młodego czarodzieja, poprzednio zatrzymałem się na trzeciej odsłonie, a nie będąc już nastolatkiem nie potrafiłem wykrzesać u siebie entuzjazmu. Obejrzałem jednak kinową adaptację wszystkich części tak więc jestem w temacie. Warto jednak wrócić do lektury gdy napotyka się na takie małe arcydzieło wydawnicze.


Przez kilka chwil dzisiejszego dnia miałem w ręku specjalne wydanie Harry Potter i kamień filozoficzny, było przepięknie ilustrowane i świetnie by się prezentowało na półce.


Pstryknąłem kilka zdjęć i obyłem się smakiem. Trzydzieści funtów to nie mało, ale książka była warta swojej ceny.



Poczekam jeszcze rok może dwa i sprezentuje córce. Pozdrawiam i zapraszam do lektury.

Ps przez około trzy tygodnie raczej nie pojawi się żaden wpis, będę na wakacjach, mam nadzieje że będą ciepłe i pogodne, czego i Wam Życzę...

sobota, 23 lipca 2016

Wiedźmin opowiadania

Od dłuższego czasu chciałem trochę więcej napisać o prozie Andrzeja Sapkowskiego, a w szczególności o jego cyklu wiedźmińskim. Nadarzyła się okazja bo autor został (statuetkę otrzyma w październiku) laureatem jednej z najważniejszych nagród w świecie literatury fantasy, World Fantasy Award. Pisarz odbierze Lifetime Achievement Awards - wyróżnienie za całokształt twórczości. 


Wszystko zaczęło w grudniu 1986 roku, gdy na łamach miesięcznika Fantastyka, ukazało się jego opowiadanie Wiedźmin (w konkursie czasopisma zajęło 3 miejsce). 

Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy od bramy Powroźniczej. Szedł pieszo, a objuczonego konia prowadził za uzdę. Było późne popołudnie i kramy powroźników, i rymarzy były już zamknięte, a uliczka pusta. [...] Nieznajomy nie wszedł do "Starego Narakortu". Pociągnął konia dalej, w dół uliczki. Tam była druga karczma, mniejsza, nazywała się "Pod Lisem". Tu było pusto. Karczma nie miała najlepszej sławy. [...] Wtedy właśnie zaczęła się ta cała paskudna historia. Ospowaty drągal, który od chwili wejścia obcego nie spuszczał z niego ponurego wzroku, wstał i podszedł do szynkwasu. Dwójka jego towarzyszy stanęła z tyłu, nie dalej niż dwa kroki. [...] Zakotłowało się. Krzyk. Ktoś z pozostałych gości runął ku wyjściu. Z trzaskiem upadło krzesło, głucho mlasnęły o podłogę gliniane naczynia. Karczmarz - usta mu dygotały - patrzył na okropnie rozrąbaną twarz ospowatego, który wczepiwszy palce w brzeg szynkwasu, osuwał się, niknął z oczu, jak gdyby tonął. Tamci dwaj leżeli na podłodze. Jeden nieruchomo, drugi wił się i drgał w rosnącej szybko ciemnej kałuży. W powietrzu wibrował, świdrując uszy, cienki, histeryczny krzyk kobiety. Karczmarz zatrząsł się, zaczerpnął tchu i zaczął wymiotować. 

Z perspektywy 30 lat opowiadanie nie powala swoją fabułą, od kolejny bohater z znikąd o nadludzkich możliwościach, z zasadami, które są ważniejsze od jego życia. Geralad z Rivii pojawia się na dworze króla Temerii  Foltetsta i ma zdjąć czar ze strzygi, córki tegoż władcy. Kolejne odsłony tylko powielały schemat, pojawia się Wiedźmin, jest brudna robota do wykonania, zadanie wykonane. Po miedzy stronami Sapkowski przemyca uniwersalne bolączki współczesnego świata, brak tolerancji, rasizm, egoizm. Gerald to mutant stworzony do walki z potworami, z kolejnymi odsłonami przygód, zaciera się granica kto tak naprawdę stanowi zagrożenie dla prostego wieśniaka. Kto jest monstrum, a kto jest człowiekiem.

Ludzie (...) lubią wymyślać potwory i potworności. Sami sobie wydają się wtedy mniej potworni (...) Wtedy jakoś lżej im się robi na sercu. I łatwiej im żyć.

Pojawiają się kolejne elementy układanki, dziecko niespodzianka (Ciri), piękna czarownica Yennefer, przyjaciel poeta Jaskier i inni. Z upływem czasu opowiadania przybierają postać sagi jak w Wojna i pokoj Dostojewskiego i stają się historią niczym z tragedii greckiej. 

Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty.

To co wyróżniało tą i późniejsze historie to język. Soczysty i przaśny w swej wymowie z elementami słowiańszczyzny. 

A taka to była spokojna okolica. Nawet skrzaty z rzadka jeno szczały tu babom do mleka.


Dla autora nie ma tabu i tematów trudnych. Trafnie puentując otaczający świat. 

Istnieje tylko Zło i Wielkie Zło, a za nimi oboma, w cieniu, stoi Bardzo Wielkie Zło. Bardzo Wielkie Zło, Geralt, to takie, którego nawet wyobrazić sobie nie możesz, choćbyś myślał, że nic już nie może cię zaskoczyć. I widzisz, Geralt, niekiedy bywa tak, że Bardzo Wielkie Zło chwyci cię za gardło i powie: "Wybieraj, bratku, albo ja, albo tamto, trochę mniejsze".(...) Mniejsze zło istnieje, ale my nie możemy wybierać go sami. To Bardzo Wielkie Zło potrafi nas do takiego wyboru zmusić. Czy tego chcemy, czy nie.

Dwa tomy opowiadań (Ostanie Życzenie, Miecz przeznaczenia) to tylko przedsmak tego co nas czeka, wstęp, przedstawienie świata i jego problemów. Postacie pomimo napotkanego zła jeszcze potrafią się odnaleźć w swojej rzeczywistości wszystko mają poukładane, ale niewątpliwie coś nadchodzi jakaś zmiana a jej początkiem będzie wojna, która zapuka do każdych drzwi i ogniem zmieni ich świat.

Ps. Od pewnego czasu mierzę się z angielskim wydaniem The Last Wish, ciekawe uczucie czytać Sapkowskiego w języku Szekspira, powyżej okładka brytyjskiego wydania z adnotacją, że gra The Wicher powstała na podstawie sagi wiedźmińskiej. 

środa, 20 lipca 2016

Życie na miarę

Od przeczytania, a raczej wysłuchania książki Marka Rabija minęło ponad miesiąc, nie jest to długi okres ale emocje nieco opadły i chyba mogę napisać kilka zdań na temat tej pozycji.



Życie na miarę to reportaż napisany trochę pod wpływem chwili, w roku 2013 doszło w Bangladeszu do katastrofy budowlanej w której śmierć poniosło ponad 1200 szwaczek. Na jaw wyszły pewne niedociągnięcia konstrukcyjne i warunki w jakich przyszło pracować ofiarom. Marek Rabija jest wysłannikiem tygodnika Newsweek i na miejscu chce przeprowadzić dziennikarskie śledztwo dotyczące warunków pracy. Przy okazji chce sprawdzić jakie polskie marki odzieżowe korzystają z bangladeskich szwalni i czy w jakikolwiek sposób je  monitorują.
Okazało się że podobnych katastrof w przeszłości było wiele, azjatyccy producenci nastawieni na szybki i wysoki zysk bezpieczeństwo swoich pracowników spychają na szary koniec. Ci natomiast bojąc się utraty pracy godzą sie na głodowe pensje i nieludzie warunki pracy. Nie skarżą się i są wdzięczni że w ogóle mają pracę. Zleceniodawców z Europy raczej bardziej interesuje zarobek na konkretnej koszulce niż przestrzeganie jakichkolwiek przepisów. Ci drudzy jednak zlecają tak zwane sprawdzanie kontrahenta bangladeskim wspólnikom, którzy to w ich imieniu prowadzą rozmowy z poszczególnymi szwalniami. Duże szwalnie, które mają dużo zleceń i nie są wstanie wywiązać się z zobowiązań, wynajdują podwykonawców, którzy dostają procent od sprzedanej odzieży, a tych już nikt nie sprawdza.
W książce znajdziemy wiele obrazków z życia przeciętnej szwaczki, autor również nawiązuje kontakt z małymi i większymi właścicielami fabryk, wraca wspomnieniami do poprzednich katastrof, wyszukuje ofiary i ich rodziny. Strona po stronie wyłania się prawdziwy obraz azjatyckiej potęgi odzieżowej. Lektura przerażająca i ciekawa zarazem, nasuwa się jednak pytanie, czy po przeczytaniu tej pozycji i uświadomieniu sobie problemu przestaniemy kupować artykuły z Bangladeszu. Mam nadziej że przynajmniej się nad tym zastanowimy...  


poniedziałek, 18 lipca 2016

Rodzina Borgiów

Książkę Mario Puzo pochłonąłem w piękne słoneczne wakacje roku 2013, w niespełna jeden tydzień. Podchodziłem do niej kilkakrotnie, podobnie jak do innych książek tego autora (Ojciec Chrzestny, nigdy nie doczytałem do końca), aż mając trochę więcej czasu po prostu zasiadłem i przeczytałem.


Rozpoczynając lekturę Rodziny Borgiów motywację miałem podwójną, była to pierwsza książka jaką przeczytałem na moim Nooku i byłem właśnie po kilku odcinkach serialu Rodzina Borgiów (na marginesie na tych kilku odcinkach pozostałem do dzisiaj), tak więc wiedziałem czego się spodziewać. 
Mamy Rzym w XV wieku, pod panowaniem kolejnych papieży. Boży pomazaniec jednak ma niewiele wspólnego z obrazem pobożnego mnicha, którego dobro wiernych jest najważniejsze. Stanowisko to zdobywa się metodami politycznymi i poprzez rodzinne konszachty. Władze w mieście sprawuje kilka rodzin i to spośród nich wyłaniany jest papież.
Właśnie w takich to okolicznościach na scenie pojawiają się przedstawiciele rodziny Borgiów, która swe korzenie wywodzi z Hiszpanii. Alfonso de Borja, to pierwszy członek rodu, który dzięki swym zdolnością i inteligencji zdobył władzę i tron Piotrowy.  Pomimo tego że nikt nie brał go pod uwagę wykorzystał sytuację w mieście (zwaśnione rody i bunt mieszkańców) i w roku 1455 na konlawie został wybrany papieżem Kalistem III. Swoje rządy rozpoczął od obsadzenie wszystkich ważnych stanowisk swoją rodziną. Jedną z takich postaci był Rodrigo Borja siostrzeniec papieża, nominowany naczelnym wodzem wojsk rzymskich. Krok po kroku Rodrigo zdobywa coraz większą władzę i w 1492 zostaje podobnie jak wuj głową kościoła katolickiego i świeckim władcą państwa rzymskiego. Wokół niego i jego nieślubnych dzieci koncentruje się fabuła. Walka o władze i jej utrzymanie to cel nadrzędny, jak u Machiavelliego (tak przy okazji jeden z bohaterów jest pierwowzorem Księcia) cel uświęca środki. Ponownie rodzina obsadza ważne stanowiska w państwie, tyle że są to jego własne dzieci z nieprawego łoża, do tego dochodzi romans z córką Lukrecją. Rywalizacja dwóch braci o względy ojca kończy się śmiercią jednego z nich. Kolejne wydarzenia opisywane są soczyście i barwnie. W pewnym momencie zatracamy kontakt z rzeczywistością i już nie wiemy co jest kreacją pisarza, a co historyczną prawdą. Wszystko kończy się jak w greckiej tragedii.
Mamy czego dusza zapragnie: miłość, wystawne uroczystości, dwulicowość bohaterów, gra stronnictw, notoryczna zmiana poglądów, pojedynki, bitwy a wszystko to co jakiś czas przeplatane wybuchami przemocy. Pojawia się  wiele historycznych postaci, jest również krótka wzmianka o Polsce. Świetna powieść od której nie sposób się oderwać.

poniedziałek, 11 lipca 2016

Witajcie w raju

Czas rozpocząć okres letni. Słońce, plaża, błękitne niebo na jakiejś tropikalnej wyspie to marzenie wielu z nas. Jennie Dielemans postanowiła podzielić się z nami swoimi spostrzeżeniami jak tak naprawdę wymarzone wakacje wyglądają, wydając swój zbiór reportaży Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym.


Przed lekturą byłem bardzo pozytywnie nastawiony, bo takie historie są jak te samograje. Każdy turysta to inna barwna historia z pikantnymi szczegółami. Po lekturze byłem nieco rozczarowany. Nie znalazłem w niej nic odkrywczego, a jedynie powielanie faktów niejednokrotnie przedstawianych na łamach mediów. Mamy wiec tu molochy turystyczne kontrolowane przez wielkie korporacje, które za grosze wykorzystują pracowników, wyniszczają małe lokalne biznesy, a przede wszystkim nie liczą się z naturalnym ekosystemem, unicestwiając kolejne rajskie miejsca, zamieniając je w luksusowe hotele. Tysiące miejsc gdzie turysta może oczekiwać niemal identycznych wrażeń, w cenę ma wliczone wszelkie atrakcje z zakwaterowaniem i wyżywieniem włącznie.
Autorka wplątała w tekst kilka ciekawych faktów z historii turystyki poczynając od podróży po europie młodych dzieci pochodzenia szlacheckiego w XVIII i XIX wieku, aż po pierwsze zorganizowane grupy (pierwsza odbyła się w roku 1841) którym początek dał angielski kaznodzieja Thomas Cook (dziś to nazwa jednej z największych agencji turystycznych).
Książkę czyta się całkiem przyjemnie, mam jednak mieszane uczucia  i nie mogę powiedzieć że jest to pozycja przełomowa. Zebrane jest tu kilka ciekawych historii, ale są one tylko liźnięte. Są takim małym nasionkiem, które kiełkuje w naszych głowach, ale również pozostawia niedosyt. Postawionych jest tu wiele pytań: gdzie tak naprawdę trafiają nasze pieniądze, skąd pochodzą oferowane nam produkty, czy są one autentyczne itp itd... odpowiedzi, a owszem są, ale ogólnikowe i nie odnajdziemy w nich propozycji rozwiązania. Zawsze znajdą się ludzie dla których wakacje to bezrefleksyjny wypoczynek za jak najniższą cenę. Książka ta to taki przewodnik, czego unikać gdy chcemy przeżyć naprawdę niepowtarzalne wakacje z dala od cywilizacji, a wymaga to nieco więcej czasu niż przekartkowanie folderu biura turystycznego.

sobota, 9 lipca 2016

Adrian Mole. Czas cappuccino.

Książka Sue Townsend trafiła do mnie już dość dawno, na dwa lata przed wstąpieniem Polski do struktur europejskich. Z nostalgią powróciłem do tytułowego bohatera kilka dni temu, trochę by porównać moje wyobrażenia Anglii roku 2002 (wspomnienia Adriana dotyczą lat 1997/1998) z sytuacją obecną po tak zwanym brytyjskim Brexit.


Czas cappuccino nie jest książką wybitną, jest to pozycja lekka, zabawna, nastawioną na masową publikę. Plusem jest główny bohater bardzo realistyczny w swoich emocjach i rozterkach. Przedstawione postacie (rodzina, przyjaciele) są mocno przerysowane i nadają wydarzeniom komediowego charakteru. Całość dopełniają cyniczne wstawki ze świata mediów i polityki. Zapominając na chwilę o perypetiach bohatera, na drugim i trzecim planie mamy obraz angielskiego społeczeństwa. Władzę w Wielkiej Brytanii, przejmuje Partia Pracy na czele z Tonym Blairem i zaczyna się tak zwany boom ekonomiczny. Wnikliwy czytelnik zauważy jakim problemem są wciąż wzrastające podatki, ceny mieszkań na wolnym rynku czy też służba zdrowia (dentystą Mola jest Azjata, który wciąż wynajduje u niego jakieś choroby). Gdzieś na marginesie wielkich wydarzeń (bohater do nich ciągle nawiązuje) są małe problemy zakompleksionego, ale o wysoce wygórowanych ambicjach Adriana. Rozwód, poszukiwanie mieszkania, nowej pracy, problemy w relacjach z rodzicami no i wychowanie syna, a szczególnie jego potyczki na argumenty przedstawicielami resortu edukacji.  
Przy pierwszym kontakcie z Adrianem Molem, byłem przekonany o jego wyjątkowości, z czasem zrozumiałem, że jest to jedynie nieodrodny przedstawiciel swojego wyspiarskiego narodu. Biorąc pod uwagę konwencję książki, jest mocno przerysowanym przedstawicielem, ale jednak. Bardzo często nie potrafi odnaleźć się w rzeczywistości w jakiej sie znajduje i ucieka w swoje niespełnione wyobrażenia o sobie. Jest kiepskim kucharzem, ale wini za to swoich współpracowników, szefów, artykuły spożywcze czy też klientów, którzy nie potrafią docenić jego kwalifikacji. Podobnie jest z jego pasją pisaniem. 
Co najgorsze nie ma swojego zdania, bardzo często bezkrytycznie cytuje polityków Partii Pracy, a jego miłość z dzieciństwa Pandora to chodzący ideał i duchowy przewodnik. Życie rodzinne ma się bardzo podobnie, rodzice w separacji , on w trakcie rozwodu z pozostawionym mu na wychowanie synem no i syn z pierwszego związku. z którym nie ma łatwego kontaktu.
Mógłbym tak pisać i pisać, ale lepiej przeczytać książkę, czyta się lekko i przyjemnie, a przy okazji można nieco lepiej poznać ciemną stronę pobratymców Szekspira. Serdecznie zapraszam do lektury.

Ps. Pamiętniki Adriana Mola to jeden z moich ulubionych cykli ostania część Adrian Mole lat 39 i pół. Czas prostracji ukazała się w roku 2012, aby lepiej poznać i zrozumieć Brytyjczyków zapraszam do zapoznania się Przejrzeć Anglików autorstwa Kate Fox   

poniedziałek, 4 lipca 2016

Gra Endera

Kompletnie nie pamiętam jak do mnie trafiła ta książka. Po prostu pewnego dnia potrzebowałem jakiejś lżejszej pozycji, udałem się do internetowego sklepu i kupiłem Grę Endera. Pomimo pomyłki nie żałowałem ani minuty poświęconej na tą lekturę, a w kilka miesięcy potem pochłonąłem całą sagę. 



Historia jest ponadczasowo uniwersalna, a mianowicie konfrontuje jednostkę, w tym wypadku dziecko z odpowiedzialnością i z konsekwencjami z nią związanymi. Zacznijmy od początku. Akcja książki dzieje się gdzieś w przyszłości w roku 2070, główny bohater Andrew Wiggin (przez siostrę nazywany Enderm, tym który kończy) jest trzecim dzieckiem w rodzinie emigrantów z Polski. Prawo zezwala maksymalnie na dwójkę dzieci, ale jako że rodzeństwo posiadało unikalne przywódcze cechy (nie były jednak pozbawione pewnych defektów), dano szanse rodzinie na kolejne. Dzieje się tak dlatego, że Ziemia jest w stanie wojny z pozaziemską cywilizacją (owadopodobną) i tylko nietypowymi metodami jest w stanie przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Dzieci są kluczowe ze względu na swoje zdolności ale również ze względu na łatwość z jaką można nimi manipulować by stworzyć idealnego żołnierza.
Główny bohater ma 10 lat, otacza się go nieprzyjaciółmi i konfrontuje z ekstremalnie stresowym bodźcami ( np. gra komputerowa z olbrzymem) by ten był bardziej skoncentrowany na wrogu. Cel uświęca środki. Ender jest miłym inteligentnym chłopcem, który tęskni za rodziną i pragnie przyjaźni. Za każdym razem gdy tylko do kogoś się zbliży stawiany jest w sytuacją bez wyjścia. Poddawany jest nieustającemu stresowi, tylko po to by stworzyć idealnego dowódcę floty inwazyjnej. 
Okazuje się że nie udaje się to do końca, wśród wrogów potrafi odnaleźć przyjaciół. Dorośli tak jednak tym kierują by byli oni jak najbardziej oddanymi żołnierzami, by poszli za swoim dowódcą w ogień. Dzieci kochają zabawę rywalizację, zatracają się w niej. Nie są świadome gdy zabawa staje się rzeczywistością, a gdy osiągają to co chcieli dorośli, wszyscy są tym przerażeni. Kto tu jest potworem. Powiem szczerze nie spodziewałem się takiego zakończenia.
Historia opowiedziana jest w konwencji science fiction, ale mogła by być równie dobrze usadowiona w świecie nam rzeczywistym. Gra Endera to część pierwsza większego cyklu (Saga Endera) i choć każda kolejna odsłona porusza nieco inny temat to łączą je dwie dominanty, odpowiedzialność za swoje czyny i to że każdy czyn ma swoje konsekwencje. 

Ps. całkiem niedawno obejrzałem film Gra Endera (Harrison Ford gra dowódcę) i mimo krytycznych komentarzy przypadł mi do gustu, może dlatego, że wcześniej zapoznałem się z oryginałem.

sobota, 2 lipca 2016

Futbolowa gorączka

Kreślę te słowa niecałe dwa dni po ćwierćfinałowym meczu Polski z Portugalią (1:1 a w karnych 5:4 dla drużyny Ronaldo). Chciałoby się powiedzieć, że tak niewiele wystarczyło, by po raz pierwszy zdobyć medal na mistrzostwach europy. Kilka bardziej zdecydowanych akcji, trochę więcej koncentracji i bylibyśmy u bram piłkarskiego nieba. Pozostaje nam jednak duma i radość. Nasi reprezentanci wykonali kawał dobrej roboty i nikt nie może się czuć rozczarowany, jakby na to nie patrzeć nie przegrali żadnego meczu na turnieju. Bywają gorsze rzeczy w życiu kibica niż brak awansu do półfinału kontynentalnych mistrzostw.
Coś o tym może powiedzieć Nick Hornby, znany i sławny pisarz brytyjski, który od dzieciństwa jest fanem londyńskiego Arsenalu.


W roku 1992 popełnił książkę Futbolowa gorączka, która dla wielu to arcydzieło literatury z pod znaku piłki nożnej. Autor bierze pod lupę swoją niemal 25 letnią przygodę z Arsenalem Londyn, po raz pierwszy ojciec zabrał go na mecz ze Stoke City, gdy ten miał 11 lat, z samego spotkania niewiele pamięta, jedynie niesłusznie podyktowanego karnego, ale od tego dnia poczuł się cząstką kibicowskiej społeczności.
Książka podzielona jest na trzy części. Pierwsza to wspomnienia z lat 1968-1975, początki miłości i sukcesy klubu mistrzostwo, puchar Anglii i puchar Miast Targowych (poprzednik pucharu UEFA i dzisiejszej Ligii Europy). Kolejna część to lata 1976-1986, kompletna posucha naprawdę ciężki czas dla kibica, który Hornby rekompensował sobie studiami literatury angielskiej, pracą jako nauczyciel języka angielskiego i oglądaniem klubu z niższej ligi Cambridge United. Dopełnieniem chudych lat było spotkanie finałowe Pucharu Europy po między Juventusem Turyn a FC Liverpool i tragedią jaką spowodowali angielscy kibice na belgijskim stadionie Heysel (śmierć 38 włoskich kibiców). Sam Hornby oglądał spotkanie ze swoimi włoskimi studentami tłumacząc im co właściwie się stało, czując wstyd za brytyjskich kibiców, czując w sercu, że gdyby w tym miejscu znaleźli się fani Arsenalu skończyło by się podobnie, gdyż takie zachowanie to część angielskiej kibicowskiej subkultury.
Pomimo tego obejrzał mecz to końca:

(...) pozostał w nas ostatni, nieusuwalny element obsesji, który sprawił, że podjęliśmy rozmowę o wątpliwym rzucie karnym przesądzającym o zwycięstwie Juventusu 1:0. Chętnie myślę, że znam odpowiedzi na większość absurdów związanych z piłką nożną, lecz ten jest niemożliwy do wyjaśnienia.

Część trzecia lata 1986-1992 to lata tłuste, zakończone dwukrotnym zdobyciem mistrzostwa Anglii. Hornby powoli już tracił nadzieje że za jego życia Arsenal ponownie sięgnie po pierwsze miejsce w lidze czekał na nie 18 lat. 
Ciężko sklasyfikować tą pozycję, bez wątpienia jest to kawał historii Arsenalu Londyn, na pewno samej Wielkiej Brytanii epoki Margaret Thatcher (1975-1990), ale przede wszystkim jest to biografia zagorzałego fana. Wokół piłki nożnej kręci się jego całe życie, wszystkie decyzje, wybory, znajomości, każdy najmniejszy szczegół jest podporządkowany kibicowaniu. Gdy spotykał się z niezbyt wysoką dziewczyną musiał zmienić sektor by i ona dobrze widziała spotkania. Cieszy się jak dziecko gdy w końcu po 20 latach zamieszka w pobliżu stadionu swojego ukochanego klubu. Wszystko to opisuje znany pisarz, którego mało kto podejrzewałby o takie maniakalne zamiłowanie do futbolu. Futbolowa gorączka to skomplikowane studium obsesji, rodziny, męskości, pochodzenia społecznego, osobowości, dojrzewania, wierności, depresji i radości. Obowiązkowa lektura dla fana piłki nożnej, trzeba ją przeczytać by zrozumieć emocję jakie targają przeciętnego kibica.

A teraz całkiem od siebie, nieco z innej beczki, czyż piłka nożna nie jest piękna, szkoda naszej reprezentacji (nie mogłem zasnąć po meczu), bo swoją grą zasłużyli by grać w półfinale, ale Walijczycy zrobili to czego nie dokonali Polacy, awansowali do kolejnej rundy pokonując Belgię 3:1, ciekawe jak wysoko ci dzielni wojownicy zajdą, już dokonali niemożliwego, póki piłka w grze, kto wie... może finał... a potem...